środa, 29 października 2014

Krótka notka o tym, jak podróżował autor tego bloga

Pustynia Wadi-Rum

Kiedy piszę w poście, że opatrzyłem go zdjęciami z mojej wyprawy do Etiopii, to czuję pewien niesmak. W końcu nie byłem tam sam. Moje zetknięcie z odmienną od polskiej kulturą było jeszcze doświadczeniem dziecka. Ale podróże po dalekich krajach zaczęły się tak naprawdę za sprawą pasji ludzi, o których normalnie nie wspominam.

Fotografia i podróże mają wiele wspólnego. Dla mnie fotografia jest narzędziem do przeprowadzania eksperymentów, odkrywania nowych rejonów wyobraźni, rozszerzania swojej percepcji. To, że dokładnie to samo można powiedzieć o podróżowaniu, odkryłem dzięki Adamowi i Agnieszce i wielu świetnym ludziom, którzy podzielili nasze pasje.  


Adam i Agnieszka, moje szefostwo, jak ich nazywam, zaszczepili mi pasję podróżniczą. Wpadli na pomysł przeprowadzenia warsztatów fotograficznych w formie wyprawy do Syrii i Jordanii. Miało być trampingowo, komunikacja najlepiej publiczna, tylko to nam zapewni kontakt z prawdziwymi mieszkańcami. Zebrała się grupa chętnych i tak zaczęła się przygoda. Bliski mi bardzo klimat Dalekiego Wschodu zaczął wiercić dziurę w duszy, ale złamał mnie, dosłownie, widok Wadi-Rum. Potęgą widoku gigantycznych kilkunastopiętrowych skał pośrodku pustyni czułem się przygnieciony. Chyba właśnie wtedy, gdy nadeszło to pejzażowe katharsis, zaczynałem rozumieć jak bliskie sobie są podróże i fotografia. 

fot. Karol Grodecki
Uczestnicy naszych wypraw. Z wieloma z nich przyjaźnię się do dziś, utrzymujemy kontakt. Podczas wyjazdu, jako kilkuosobowa wyprawa siłą rzeczy przeżywamy przygody wspólnie i te doświadczenia łączą nas w wyjątkowy sposób. 

Podczas wyjazdów mamy ogólny plan, ale nasze wyprawy charakteryzują się elastycznością. Gdy usłyszymy o ciekawym zjawisku, wydarzeniu zmieniamy plan. Tak było, gdy na lotnisku jeden z uczestników wyprawy do Indii odkrył, że akurat podczas wyjazdu odbędą się największe doroczne targi wielbłądów w Azji. Zmieniliśmy trasę i prosto z lotniska wpakowaliśmy się do wypełnionego hindusami busa i po mniej więcej dobie wjeżdżaliśmy w granice Pendżabu. To już bardziej praktyczny dowód na to, że o kształcie wypraw nie zawsze decydowali wyłącznie organizatorzy.

fot. Karol Grodecki
Nie chcę się kreować na jakiegoś wielkiego podróżnika, bo tak naprawdę nie przejechałem w życiu nawet kilometra autostopem. Jeśli piszę na blogu, "podczas mojej wyprawy" a nie "naszej", to tylko dlatego, że szanuję prywatność uczestników naszych wypraw. Pisałem przed chwilą o grupie udającej się w podróż. Nasze wyprawy liczą od 6 do 12 uczestników, w tym ja jako instruktor fotograficzny. Jeśli jedziemy pierwszy raz, Adam albo Agnieszka nie odmawiają sobie roli przewodników. To od nich i innych członków wyprawy uczyłem się praktyki podróżowania. A wykorzystywałem je w praktyce już jako przewodnik-fotograf na kolejnym wyjeździe. Zawsze będę widział dwie perspektywy wyprawy, moja osobista i to ile osiągnęliśmy jako grupa. Na warsztatach prowadzę krótkie wykłady, non-stop dorzucam uwagi itd. Bywało, że ktoś jechał z nami kilka razy na wyprawę po Jordanii, Syrii, Indiach, Laosu i gdy sam nabierał doświadczenia pomagał młodszym stażem kolegom. Mnóstwo historii pozytywnych przetykanych jest chwilami grozy, a jedne i drugie są spoiwem naszej znajomości. 

Także, gdy piszę o mojej wyprawie, to dlatego, że blog to jest moja strefa osobista. A przecież, wystarczy spojrzeć na FB, że sporą część moich znajomych stanowią uczestnicy opisywanych tu przeze mnie wypraw.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz